Zastanawialismy sie, jak najlepiej podrozowac po Peru. Przypadkiem znalezlismy Peru – Hop. Kto lubi odwiedzac miasta, zna moze autobusy Hop On Hop Off, ktore kraza caly dzien po danym miescie, wozac turystow od atrakcji do atrakcji. Oczywiscie z komentarzem w roznych jezykach.
Peru – Hop przelozylo ten koncept na skale calego kraju. Do wyboru sa rozne trasy. Wsiasc mozna w roznych punktach, wysiasc tez. Dodatkowo proponowane sa krotsze i dluzsze wycieczki, niektore w cenie biletu, inne do zaplacenia. Niektore oddcinki pokonuje sie noca, co oszczedza hotel. Firma gwarantuje, ze na dluzszych trasach na pokladzie autokaru sa dwaj kierowcy, i ze ci kierowcy na pewno sa trzezwi (!). Pijani kierowcy autobusow (i nie tylko) to podobno duzy problem w Peru (i jeszcze wiekszy w sasiedniej Boliwii). Cala historia ma dobre ceny, wiec postanowilismy skorzystac z oferty.
Zaplanowalismy trase z Limy przez Paracas, Huacachina, Nasca, Arequipa, Cuzco, Puno do La Paz w Boliwii.
Do Arequipy nie dotarlismy – po trzesieniu ziemi w tym regionie droga byla zamknieta. Poza tym, ze niestety nie zobaczylismy tego pieknego miasta, mialo to tez konsekwencje zdrowotne. Arequipa lezy na wysokosci ok. 2300 m. Planowalismy zostac tam pare dni, zeby nasze organizmy mogly sie przystosowac. Cuzco polozone jest na ok. 3300 m – odczulismy to dosc mocno. Max mial nudnosci, mnie krecilo sie w glowie, Chris tez bardzo zle sie czul.
Ale zacznijmy od poczatku. Pierwsza stacja byla miejscowosc Paracas. Latem to podobno tetniace zyciem centrum turystyczne. Zima wioska widmo. Nieprzytomni – musielismy wstac o 4:30 – dotarlismy punktualnie do autobusu. Ok. 6 rano opuscilismy Lime. Mijane wioski wygladaly biednie.
W Paracas zatrzymalismy sie w hotelu poleconym przez Peru Hop. Pokoj byl miniaturowy i ciasny – ale co tam, to tylko na jedna noc. Zostawilismy bagaze i wyruszylismy na pierwsza wycieczke, ktory prowadzila nas do Islas Ballestas. Wyspy sa chronione i mozna je ogladay tylko z zewnatrz. Mieszkaja na nich lwy morskie, pingwiny i masa innych ptakow.
Organizacja wycieczki byla byle jaka. Musielismy dlugo czekac, lodzie byly podstawiane jedna za druga, chociaz mozna bylo wsadzac turystow jednoczesnie do kilku, niektorzy musieli sie przesiadac, bo okazalo sie ze nie wszyscy pasuja na jedna lodz, itd.
Same wyspy sa piekne i ciekawe. Po drodze widzielismy delfiny i mnostwo ptakow.
Islas Ballistas znane sa tez z produkci guano, czyli odchodow ptasich, ktore sa idealnym naturalnym nawozem.
Znana atrakcja jest Kandelabr z Paracas, wielki, ok. 180 m dlugi geoglif. Powstal prawdopodobnie ok. 200 r. p.n.e., w czasach kultury Paracas. Nie wiadomo, w jakim celu zostal stworzony. Najbardziej prawdopodobna teoria mowi, ze sluzyl do nawigacji – jest widoczny z odkeglosci mniej wiecej 12 mil. Nie wiadomo tez, co naprawde przedstawia. Swiecznik? A moze to kaktus? Drzewo? Jak zwykle przy niewyjasnionych zjawiskach istnieja spekulacje, ze moze to kosmici go stworzyli? A moze to jakis piracki znak?
Po powrocie postanowilismy jeszcze raz zasugerowac sie poleceniem Peru Hop i poszlismy cos zjesc. Bylismy bez sniadania i glodni jak wszyscy diabli. I tylko dlatego zjedlismy co nam podano – jedzenie bylo bez smaku, serwis byle jaki. Szkoda, bo lokal byl ladny.
W nagrode w drodze powrotnej do hotelu znalezlismy Café Arena – z dobrym sniadaniem, wspanialym cappuccino, boskimi smoothies, perfekcyjna obsluga i szybkim WiFi.
Nastepnego dnia odwiedzilismy Paracas National Reserve Parque. To pustynia na polwyspie, bezposrednio nad morzem. Przez duza wilgotnosc powietrza piasek jest zbity, kamienisty, co najlepiej widac na brzeznych urwiskach.
W jednej zatoce mozna podziwiac czerwony piasek, ktory jest pozostaloscia po lawie.