Po Monte de Ombúes wyruszylismy dalej, z powrotem do Colonii del Sacramento. Po drodze zahaczylismy o Rocha, stolice prowincji Rocha. Nie ma o tym miescie informacji w zadnym przewodniku, a szkoda. Sa tam ladne ulice z pieknymi domami, ciekawe koscioly. Podobalo nam sie tu duzo bardziej niz w Minas. Bylismy jeszcze w La Paloma, malowniczym mistasteczku na wybrzezu, gdzie oprocz ladnych domow stoi latarnia morska. Tu znalezlismy tez correos, czyli poczte, skad wyslalismy paczke do domu. Szybko, latwo i przyjemnie – duzy kontrast w porownaniu z poczta w Buenos Aires. Dwoje pracownikow bylo bardzo pomocnych. Odpowiedni karton, krotki formularz, paszport (to jednak i tu trzeba pokazac) – w sumie trwalo to jakies 20 minut i paczka zostala wyslana. I doszla do domu po ok. 10 dniach.
Spedzilismy jeszcze jedna noc w Punta del Este, druga w Colonii, po czym przeprawilismy sie promem do Buenos Aires.
Nowe doswiadczenie: jedziemy autobusem do Puerto de Iguazu. 17 godzin. W roznych przewodnikach naczytalismy sie, jakie wspaniale sa autobusy w Ameryce Poludniowej. Mialo byc wygodnie i przyjemnie. Wykupilismy najlepsza mozliwa opcje, tzw. „Cama Suite”, w ktorej siedzenia mozna rozlozyc na plasko. Peron, z ktorego ma odjechac autobus, jest podany ok. 5 minut przedtem. Ale nic to, biegniemy – no dobrze, czolgamy sie do peronu. Autobus jest inny niz ten, ktory zarezerwowalismy, dzieki temu mamy miejsca na gorze z przodu – swietnie, bedziemy mogli cos obejrzec po drodze. Siedzenia na pierwszy rzut oka wygladaja jak w business class w samolocie. Na drugi rzut oka widac, ze mozna je regulowac tylko mechanicznie, i nie sa az tak wygodne jak myslelismy. Do tego siedzenie Chrisa nie dzialalo jak powinno, przez co praktycznie cala droge przejechal na siedzaco. Max mial wygodnie, i mogl sie wyspac. Ja dlugo nie moglam zasnac, ale w koncu sie udalo. Kazde siedzenie jest wyposazone w ekran, na ktorym mozna ogladac filmy. Krotko po polnocy ekrany zostaly wylaczone – oczywiscie bez zadnego komentarza. O piatej trzydziesci nad ranem (!) pobudka: stewardessa podaje sniadanie. Powiedzialam, ze chcemy jesc pozniej i jeszcze pospac. O 7:00 pytam o sniadanie: zaraz bedziemy w Posadas, tam jest zmiana personalu i potem je dostaniemy. Nowy steward: sniadanie? Sniadanie bylo o wpol do szostej! Dostalismy troche krakersow, wode, sok i jakies slodycze. Potem nie widzielismy nikogo az dojechalismy do celu. No bo przeciez moglibysmy czegos chciec… Dobrze, ze mielismy ze soba zapasy wody.
Po drodze wydzielismy bardzo czesto policje. Kontrole na drogach sa czeste, co mniej wiecej godzine. Na szczescie nasz autobus mogl zawsze jechac dalej bez zatrzymywania.
W koncu dojechalismy do Puerto de Iguazu. Nareszcie cieplo! Co najmniej o 10 stopni wiecej niz w Buenos Aires, i bardzo zielono. Plecaki na plecach, ruszylismy do naszego hotelu.